  
			Mama w wieku 19 lat | 
		 Moja mama, Marianna Wójcik z domu Sosnowska, urodziła się 
			12 maja 1914 roku we wsi Proboszczewice koło Płocka. Była najstarszą córką 
			spośród czworga dzieci (jeszcze był Janek, Stanisława i Henia), jakie posiadała 
			moja babcia Józefa z domu Witkowska z dziadkiem Stanisławem Sosnowskim. 
			A mój dziadek był bardzo jurnym mężczyzną. Kiedy babcia nagle umarła, już 
			po kilku miesiącach 42 letni dziadek po raz drugi żeni się z 25-letnią panną 
			Balbiną Kowalską. Miał z nią następne ośmioro dzieci. Mama miała więc niełatwe 
			życie z macochą i ojcem, który przelał teraz wszystkie uczucia na młodą 
			żonę. Widząc tę sytuację, ciotka mamy Paulina Witkowska z Warszawy zabiera 
			do stolicy 12-letnią Mariannę. Początkowo mama pomaga ciotce przy domowych 
			pracach w jej mieszkaniu przy ulicy Grzybowskiej, a potem dorabia sobie 
			roznosząc bieliznę z magla znajdującego się w tym samym domu. W wieku 14 
			lat rozpoczyna prace w dużej żydowskiej fabryce zabawek "MOVID" 
			przy ulicy Ogrodowej 50. Początkowo maluje zabawki, a potem siostra właściciela 
			załatwia jej pracę biurową w firmie i nawet wynajmuje jej pokój w swoim 
			mieszkaniu przy ul. Śliskiej. 
			Mama jest wreszcie usamodzielniona i kilka razy odwiedza rodzinne strony. 
			Zabiera nawet do Warszawy, do siebie młodszą siostrę Stasię. 
		  | 
         
       
      
	 
		 
		 | W 1935 roku na imieninach koleżanki poznaje mego ojca 
			Franciszka, a dwa lata później 14 listopada 1937 roku biorą ślub. Mama 
			wynajmuje mieszkanie w tej samej kamienicy przy ul. 
			Śliskiej, a ojcu załatwia dosyć dobrą pracę w warsztacie wulkanizacyjnym 
			na terenie późniejszego getta warszawskiego. Na dwa dni przed moim urodzeniem 
			ojciec zostaje powołany na "ćwiczenia wojskowe" i wyjeżdża na 
			front. Mama bardzo przeżywa ten odjazd ojca, potem poród, a za kilka dni 
			wybuch wojny. Warszawa jest bombardowana przez Niemców, nie ma żywności, 
			dobrze, że pomagają mamie sąsiedzi. W listopadzie 1939 roku dostaje wiadomość, 
			że ojciec zaginął na wojnie w niewiadomych okolicznościach. Pod obstrzałem 
			ognia mama chrzci mnie w kościele Św. Krzyża dając mi na drugie imię Franciszek. 
			Kiedy jednak w wkrótce niespodziewanie tata wraca z wojny, życie zaczyna 
			się jakby od początku. Mama zamienia mieszkanie jednopokojowe ze Śliskiej 
			na mieszkanie dwupokojowe ze sklepem przy ulicy Twardej 58. Otwiera wkrótce 
			lokal pod nazwa "Herbaciarnia", ale w zasadzie był to mały bar, 
			typu dzisiejszych fast foot-ów. Jednocześnie mama uprawia działkę ogrodniczą 
			przy ul. Powązkowskiej. Ale znów przychodzi nowe nieszczęście: wybucha Powstanie 
			Warszawskie, znów nie ma żywności, a nawet wody. Nie zapomnę nigdy, jak 
			w czasie nalotów bombowych zbiegaliśmy do piwnicy i mama zakrywała mnie 
			i 2-letnią siostrę swoim ciałem, aby, gdy zawali się dom i nas przysypie 
			to, żeby nas znaleziono razem. A przykłady zawalania się domów widzieliśmy 
			na własne oczy, kiedy zostało zniszczone pół nasze kamienicy i cała kamienica 
			po przeciwnej stronie ulicy Twardej. | 
		 
	  
	 
		 
		   
			Mama (z prawej) w wieku 21 lat  
			z siostrą i koleżanką | 
		   
			Ślubne zdjęcie rodziców 
			z 1937 roku | 
		   
			Ze mną  
			w 1939 roku | 
		 
	  
	 
        
		 
		 Niemcy wysiedlają nas najpierw do obozu przejściowego Dulag 
			121 w Pruszkowie, a potem wiozą nas przez kilka dni w bydlęcych, odkrytych 
			wagonach w kierunku Krakowa. Ja mam wtedy pięć lat, a siostra Halinka tylko 
			dwa. Po drodze obcy ludzie donoszą skromne jedzenie do wagonów na częstych 
			postojach pociągu. Zatrzymujemy się u przypadkowych rolników pod Krakowem, 
			ale ponieważ znów są trudności z żywnością, mama idzie sama na piechotę 
			po dużym śniegu do Studzienic pod Radom do 
			rodziny taty, aby dowiedzieć się o możliwości zamieszkania tam. Przenosimy 
			się więc do Studzenic i mieszkamy tam do czasu wyzwolenia Warszawy. Mama 
			raz w tygodniu idzie pod Warszawę na tzw. handel, zawozi "rąbankę i 
			schab", a przywozi odzież, sprzęt gospodarczy, a nawet papierosy tacie. 
			Gdy tylko Rosjanie opuszczają Studzience natychmiast mama wraca pierwsza 
			do Warszawy. Mieszkanie jest kompletnie okradzione, nie ma żywności, pieniędzy 
			i pracy, a żyć trzeba.  
			Mama wcześniej niż tata zaczyna zarabiać pieniążki. Otwiera sklep z materiałami 
			piśmiennymi, cieszący się dużą popularnością wśród dzieci chodzących do 
			pobliskiej szkoły przy ulicy Miedzianej. Sklep zmuszona jest zlikwidować 
			na początku lat pięćdziesiątych, gdy władze zwalczają prywatną inicjatywę 
			i każą sobie płacić co kwartał bardzo wysoki tzw. domiar. 
			Mieszkanie przy ulicy Twardej było zawsze otwarte dla tych, którzy potrzebowali 
			pomocy, wsparcia i życzliwej rady. Mama zawsze miała czas, znajomi i sąsiedzi 
			mogli zawsze na nią liczyć, nigdy ich nie zawiodła. W tym okresie bardzo 
			dużo naszej rodziny i znajomych powracało z wygnania do Warszawy. Nie mieli 
			gdzie mieszkać, bo przecież większość domów legła w gruzach. Mama przyjmowała 
			do naszego małego mieszkania każdego, kto potrzebował pomocy. Pamiętam, 
			że był taki okres w 1946 roku, gdy mieszkało nas razem dziesięć osób w tym 
			dwupokojowym mieszkaniu: - wujek Felek pracujący w ogrodzie zoologicznym, 
			ciocia Wanda pracująca w restauracji na Mokotowskiej, pani Jasia pracująca 
			w kawiarni na Marszałkowskiej, ciocia Henia, pomagająca w sklepie, pan Henryk 
			z kuźni i jakiś młody człowiek pracujący w szkole. 
			Po likwidacji sklepu mama pragnęła iść do państwowej pracy, ale ojciec nie 
			pozwala jej, twierdząc, że wtedy obniżą mu pensję i zabiorą tzw. rodzinne. 
			Kiedy więc dostajemy nowe mieszkanie przy ulicy Zakrzewskiej, mama zaczyna 
			sezonowo pracować u ogrodników, tzw. badylarzy na Czerniakowie. W czasie 
			jednych z wakacji, również i ja pracowałem przy pielęgnacji i zbieraniu 
			pomidorów i w ten sposób zarobiłem na kupno pierwszego w życiu roweru. Jednocześnie, 
			uprawialiśmy kilka działek ogrodniczych: dwie przy ulicy Sobieskiego oraz 
			przy ulicy Dolnej i na terenie dzisiejszego parku Morskie Oko. Byliśmy w 
			ten sposób zawsze zaopatrzeni w warzywa i owoce na cały rok. Te wszystkie 
			ciężkie prace przy kopaniu, pieleniu, noszeniu zbiorów do domu wykonywała 
			mama z niewielką tylko moją pomocą. Tata był cały czas zajęty swoją pracą 
			w PKS. Jednak mimo tych zapobiegliwości, bardzo trudno było utrzymać dom 
			i kształcić dwójkę dzieci i pod koniec lat pięćdziesiątych mama zaczyna 
			pracować jako pomoc dentystyczna w przychodni przy ulicy Górskiej. Dopiero 
			potem w 1956 roku, kiedy ja rozpoczynam pracę, zaczyna być w domu już dużo 
			łatwiej. Jak wszyscy w tym czasie, urządzaliśmy powoli mieszkanie z "meblami 
			Kowalskich", okrągłym stołem pod żyrandolem i w rogu z "ołtarzykiem" 
			czyli na specjalnej szafce stało radio z adapterem, a później jeszcze telewizor 
			"Belweder". Była też w kuchni pralka "Frania" i radziecka 
			lodówka. | 
         
        
      
	 
		 
		 
  
			 Mama w latach  
			 siedemdziesiątych
			 | 
		   
			Ostatnie zdjęcie Mamy  
			z 2002 roku | 
		 Mama bardzo długo była jeszcze czynna zawodowo, pracując 
			w przychodni dentystycznej i uprawiając działkę przy ulicy Sobieskiego. 
			Kiedy wyjechałem na kilka lat do Afryki, oczywiście 
			martwiła się o mnie, a w czasie każdego urlopu widząc mnie po rocznej przerwie, 
			płakała i za każdym razem mówiła, że chyba już więcej mnie nie zobaczy, 
			bo z pewnością już umrze... 
			Z czasem mama musiała coraz więcej czasu poświęcać swojemu zdrowiu. Wymagała 
			stałej codziennej opieki, a miała ją dobrą, bo mieszkała razem z moją siostrą 
			Haliną, która była pielęgniarką.   
			Żyła lat 88 i odeszła bardzo spokojnie w czasie snu 16 listopada 2002 roku. 
			 
			Więc chociaż jesteś gdzieś wśród gwiazd 
			Wolna od wszelkich ziemskich trwóg 
			Tutaj wśród nas został Twój ślad 
			A z nim tęsknota i ból   
			Smutno mi Mamo, bez Ciebie... | 
		 
	   
      
	  
       |